środa, 9 kwietnia 2014

Mam połamane palce, nogi, ręce.
Jestem tylko prochem zdmuchiwanym przez wiatr, 
rozsypanym na miliardy kawałeczków.
Gdzieś daleko, zginęło moje serce, rozpadło się i zgniło.
Oczy już nie widzą słońca wokół, tylko ciemność, 
ślepe ciągle jednak otwarte czuwające.
Piekące bólem powieki już nigdy nie opadną.
Nozdrzami wyczuwam tylko fetor rozkładającej się duszy, 
czuje ten ból i niemoc  wobec ogromnej siły która mnie dopadła i rozszarpuje, zabija.
Łzy spływające po policzkach już dawno przestały się liczyć,
Stały się codziennością, chwilą ulgi i wytchnienia przed kolejnym koszmarem, 
czającym się aby zaatakować.
Skulona obserwuje siebie i to co dzieje się wokół.
Czuje tylko powiew zimnego powietrza i krople deszczu opadające na twarz osoby którą  byłam.
A później nic tylko strach, już nie liczą się ludzie, życie, przyszłość i nawet krew spływająca z rany.
 Kropelka po kropelce, czerwona ciepła i nic kompletnie nic nie znacząca.
Strach zaczyna mieszać się z paniką, nie panuje nad ciałem i nie myślę. 
Nie czuje teraz uderzeń zimnego bruku ulicznego, nie czuje otarć, nie słyszę krzyku wokół mnie.
I nagle przychodzi myśl, taka zdumiewająca i bardzo kusząca jak dla spragnionego szklanka wody,
 jak dla alkoholika butelka wódki, jak dla narkomana narkotyk, wyniszczająca mnie i wszystkich naokoło.

„A jakby tak zniknąć”.